Oto kolejny wpis w stylu randomowych wyznań i narzekań jak dwa tygodnie temu przy „The Beauty Inside”. Może to dlatego, że tak rzadko oglądam coś „dla siebie” i „dla odmóżdżenia” przy moim obecnym trybie życia? No więc zacznijmy od przyznania się, że mam słabość do… adaptacji live-action mang shoujo. Nie zmienia to faktu, że nie podoba mi się 90% tych filmów.
Mój ostatni maraton w pracy skończył się odespaniem w niedzielę, zignorowaniem wyjeżdżającej znajomej (przepraszam!), zakwasami i właściwie zostaniem w piżamie do dzisiaj rano. Co w takich chwilach robię? Oczywiście leżę cały dzień z komputerem na brzuchu i nadrabiam dramy, chociaż i to może zmęczyć, dlatego wtedy szukam bardziej jednorazowych, niezobowiązujących rozrywek. Idąc potrzebą puchu, lukru i romansów potrafię nadrabiać wtedy wszystkie możliwe adaptacje mang shoujo lub nawet zacząć po tym fakcie czytać same komiksy, choć zazwyczaj przestaję gdzieś w połowie któregoś rozdziału i nie wracam do tego nigdy więcej.
Myślę, że ilość rozczarowujących adaptacji mang jest wprost-proporcjonalna do ilości koreańskich dram, które ostatecznie rozczarowują – jest ich zatrważająca większość, ale jakoś nie zniechęca to do sięgania po kolejne tytuły, co nie? Z gatunkiem shoujo jest ogólnie taka typowa miłosno-nienawistna relacja, ponieważ tak na zdrowy rozsądek – po co męczyć się półtorej godziny z tymi samymi scenami w każdym szkolnym filmie/komiksie/dramie, aby zostać wynagrodzonym zaledwie odrobiną uroczych momentów?
Chodzi właśnie o tę malutką nagrodę, która satysfakcjonuje serce, kiedy rozum skreśla kolejny film jako kiepski. Ile razy łapałam się na tym, że nagle w środku nocy z braku laku zaczęłam oglądać amv z dram i filmów, których jako całość nawet nie lubiłam zbytnio? Przypominam sobie chemię między aktorami i w sumie wracają do mnie tylko dobre wspomnienia. Kto by chował w pamięci kolejne rozczarowanie przeciętną produkcją, która skręciła w ścieżkę wypadków, amnezji i innych?
Obejrzałam wczoraj pierwszą część „Chihayafuru”, tak na marginesie. Bardziej film sportowy niż romans, ale dawno nie widziałam tak dobrze nakręconego shoujo, z pominięciem ciekawego w teorii podejścia do szerokich ujęć w „Wolf Girl and Black Prince”. Oczywiście automatycznie przekładając wszystko z czym się stykam na „koreański grunt”, zaczęłam rozmyślać, dlaczego tak właściwie nie spotyka się w kinie tego kraju takich typowych produkcji dla nastolatków? Znajdzie się ich kilka w ubiegłej dekadzie, szczególnie kiedy była moda na adaptacje internetowych opowiadań… Ktoś pamięta taki jeden film z Jang Geun Seokiem pt. „Baby and Me”?
Może chodzi właśnie o to, że nie ma młodzieżowych źródeł do adaptowania? Korea wyrobiła sobie swoją własną niszę webtoons i ich adaptacji, które nasiliły się w ostatnich latach, ale jakoś „lżejsze” komiksy odradzają się jako dramy, a największy sukces w kinie i w telewizji i tak odnoszą „poważne tytuły”. Zapamiętajcie nazwisko Yoon Tae Ho – jest autorem komiksów „Moss”, „Misaeng” i „Inside Men”, które stały się hitami również w innym medium.
Czytając ten post i komentarz Uli dochodzę do wniosku, że to chyba musi być taka typowo kobieca przypadłość, oczywiście występująca również u mnie;) Niby wszystko z gatunku shoujo jest oparte na jednym schemacie, to jednak co raz powraca ochota na jakąś mangę lub anime. Polecicie mi może Wasze ulubione tytuły? ;)
PolubieniePolubienie
Wlasciwie to shounen, ale z romcomow lubie czytac Hiromiyę. A tak naprawde nic nie przychodzi do glowy…
PolubieniePolubienie
Jakby ktoś mi czytał w myślach, za każdym razem, jak wracam do mang i sięgam po gatunek shoujo, mówię sobie ” czas marnujesz, przecież to w kółko to samo :) ” A jednak kilka chwil, słodkich scen i człowiek rozpływa się i staję na nowo taki ciut bardziej szczęśliwy i trochę jakby znów miał naście lat i chodził do LO :) i po pewnym czasie znów wraca… Osobiście kiedy już jestem przejedzona Koreą i mam ochotę na chwileczkę przyjemności lub chandrę to właśnie sięgam po Japońskie głupotki ;) Ciężko znaleźć w Korei taką luźną dramę szkolną, czysto obyczajową o przyjaciołach, bez zbędnych dramatów i poważnych scen, co prawda w Japonii, też uprzykrzają życie bohaterom, ale trochę w inny sposób ;)
Swoją przygodę z Azją zaczęłam w sumie od anim, a teraz tak rzadko coś oglądam, że nie mam bladego pojęcia co się tam dzieje :) Wczoraj z sentymentem wróciłam do Natsume, z powodu emisji kolejnego sezonu i odczułam dawną miłość do japońskich anim, może coś ciekawego sobie wyszperam :)
PolubieniePolubione przez 1 osoba