W drugiej połowie festiwalowego tygodnia dopadło mnie już spore zmęczenie, więc nawet nie dotarłam na trzy z planowanych filmów, bo zbyt zaziębiały mi się z tymi, które pragnęłam obejrzeć bardziej… Postanowiłam działać według ustalonych priorytetów, a nie oglądać mechanicznie wszystko, co można było, chociaż i tak końcowy rezultat jest niezły – prawie trzydziestu obejrzanych filmów. Wreszcie nadszedł czas na podsumowanie tego. Kiedy ten tydzień zleciał?
Co mi dało uczestnictwo w Pięciu Smakach? Premierowy pokaz „Yourself and Yours” Hong Sang Soo, rozrywkę na dużym ekranie, która pewnie nie zrobiłaby na mnie takiego wrażenia w domu na netbooku („Sadako vs. Kayako”), drugie podejście do „Goksung”, aby utwierdzić się w przekonaniu, że ten rok jest jednak świetny dla koreańskiego kina, retrospektywę Siona Sono, przez którą jednocześnie nabrałam dystansu do tego reżysera, ale nie zniechęciłam się, tylko nadrobiłam poważne zaległości („Love Exposure”) oraz ogólnie świeże podejście do azjatyckiego kina. Koreańskie filmy stały się dla mnie codziennością, więc traktuję je jak rozrywkę i przeważnie tylko w tym aspekcie je rozpatruję, a teraz, mając styczność również z filmami z innych krajów, musiałam wiele razy przewartościowywać swoje poglądy, walcząc nieraz z nudą. Po paru dniach nabierałam innego zdania na temat filmów konkursowych, chociaż kompletnie nie potrafiłam przewidzieć, który mógłby zostać uhonorowany nagrodą jury. Co zabawne, miałam taką myśl, że pewnie powędruje ona do czegoś, czego nie widziałam i miałam rację – nagrodę People’s Jury dostało „Dzieci apokalipsy”, którego nie zobaczyłam, a specjalnie wyróżnienie „Zwyczajna rodzina”. Filipińskie kino ma się dobrze…
„Tharlo” (2015)
Tybetańskie „stylowe kino noir w nietypowej scenerii” w reżyserii Pema Tseden… a guzik!, chyba że komuś wystarczają do wyznaczenia tego gatunku czarno-białe zdjęcia i postać kobiety, którą ewentualnie można podciągnąć pod femme fatale. Nastawiałam się na minimalistyczne kino, które będzie próbowało się oderwać od chińskiego stylu i dokładnie to zobaczyłam (piękne zdjęcia!), chociaż wciąż gdzieś z tyłu głowy tliła mi się nadzieja na jakąś zbrodnię czy napięcie i przez to zostałam rozczarowana. Dość trudny film, inne jakoś bardziej do mnie przemawiały swoim portretem życia w danej rzeczywistości. Ten dostał jednak nagrodę NETPAC… Na poziomie teoretycznym całkowicie to rozumiem, ale subiektywnie nie czerpałam wielkiej przyjemności z oglądania go.
„Dziesięć lat” / „Ten Years” (2015)
Zbiór pięciu nowel różnych reżyserów o wspólnym temacie wizji Hongkongu w 2025 roku, ale bez cienia science-fiction – raczej chodziło o to, co się może stać, jeśli nie poprawi się sytuacja polityczna w tym państwie i jego relacja z Chinami. Kontrowersyjny film uznawany za niezasługującego zwycięzcę kategorii najlepszy film na zeszłorocznych hongkońskich nagrodach filmowych, bo nie jest kunsztem filmowym, a rzeczą polityczną, ale ja podchodzę do tego tak – „Dziesięć lat” jest potężnym filmem, który wywołał we mnie emocje, jak żaden inny z programu…
Pierwsza nowela była o planowanym zamachu na polityków, aby wpłynąć tym na opinię publiczną i przepchnąć ustawę, druga była abstrakcyjnym obrazem pary, która robiła eksponaty z przedmiotów użytku codziennego, aż mężczyzna poprosił kobietę, żeby jego samego spreparowała, trzecia, pozornie lekka przedstawiała sytuację, w której to mandaryński, a nie angielski staje się pożądanym językiem w tym kantońsko-języcznym rejonie, czwarta, najbardziej kontrowersyjna pokazywała ruch oporu i tajemniczego samospaleńca w formie paradokumentalnej i przypominającej telewizyjne wiadomości, a piąta, ostatnia pokazywała sytuację, w której dzieci zostają indoktrynowane i działają wbrew rodzicom. Być może film miałby większą siłę rażenia, gdyby czwarta nowela była ostatnią, bo wciskała w fotel i powodowała gulę w gardle, ale wtedy można by uznać resztę za niepotrzebny dodatek. W każdym razie to właśnie ten film ze wszystkich skłonił mnie do rozmyślań nad sytuacją społeczno-polityczną Hongkongu, o której tak naprawdę niewiele wiem.
„Miłość obnażona” / „Love Exposure” (2008)
4-godzinny epicki spektakl Sion Sono o miłości, przebaczeniu, winie, grzechach, religii, sektach, zboczeniach i podglądaniu majteczek, który tak wciągał, że zaskakująco prawie nikt nie wymiękł w trakcie seansu. Miałam ten film na uwadze już od dawna, ale ze względu na jego długość, nigdy nie miałam dość determinacji, żeby go obejrzeć, a seans kinowy wreszcie wydał mi się idealną okazją – nie byłam w końcu rozpraszana przez komórkę, internet, lodówkę, toaletę czy cokolwiek innego.
„Miłość obnażona” pogłębiła mój respekt wobec Hikari Mitsushimy, Sakury Ando i przede wszystkim Siona Sono, którego poprzednie seanse były dla mnie prawdziwą próbą wytrzymałości i znakiem zapytania. Trudno opisać ten film słowami – mi wydał się być genialny w swoim szaleństwie. Wyszłam oszołomiona i przeszczęśliwa, że go wreszcie obejrzałam.
„Hong Kil-dong” (1986)
Film północnokoreański, który był pokazywany w PRLu w Polsce, a teraz pozostaje tylko śmieszną ciekawostką, która niekoniecznie okazała się być dla mnie taką rozrywką, jak widziane przeze mnie wcześniej „Towarzyszka Kim w przestworzach”. Czułam się znowu, jakbym oglądała stare koreańskie filmy na zajęcia uczelniane i zmuszała się do nich, bo „Hong Kil-dong” nie wzbudził we mnie żadnych emocji poza znudzeniem w połowie. Przyznaję jednak, że Ri Young Ho zasługuje na miano ówczesnego idola…
„Miłosne piekło” / „Guilty of Romance” (2011)
Film Sion Sono wymieniany jako jeden z jego najlepszych obok „Miłości obnażonej” lub istnieje dyskusja, który jest lepszy (do rozważań dołączane jest też „Cold Fish”). Widząc te dwa filmy jeden wieczór po drugim, całkowicie wyparłam złe wrażenia po „Jestem Sion Sono!” i „Scenie życia”, bo Sono jest ekscentrykiem, a jego filmy ekstremalnymi, ale potrzebowałam jakiejś „atrakcyjnej” formy, żeby móc to przełknąć. „Miłość obnażona” była komediowa, ten film wpasował się w moją sympatię do krwawych kryminałów i noir. Był podobny w swojej rozdziałowej formie, ale bardziej szokujący ze względu na ilość seksu i przemocy, które z czasem po prostu przestały obchodzić… Co by jednak nie było, na tle innych festiwalowych pozycji w pamięć zapadały mi naturalnie te, które wzbudzały wielkie emocje. „Miłosne piekło” jest właśnie takim filmem, który dzieli widzów, ale mnie osobiście przekonuje o geniuszu Sono, który nie zawsze znajduje ujście.
„Trójka” / „Three” (2016)
Film zamknięcia, hongkoński akcyjniak Johnniego To. Dopiero teraz zorientowałam się, ile nakręcił słynnych filmów, a ten… chyba raczej nie zapisze się pośród jego klasyków, choć bardzo miło było oglądać troje aktorów, których znam na ograniczonej przestrzeni (uwielbiam ten motyw), a końcowa strzelanina rzeczywiście może się zapisać w historii sama w sobie – ta muzyka kompletnie niepasująca do sceny, te długie ujęcie podkręcone slow-motion, obrotami kamery i zręcznym przechodzeniem z bohatera na bohatera… Wszystko byłoby dobrze gdyby nie CGI overkill jeszcze po tej scenie, bo inaczej nie kwalifikowałabym „Trójki” tylko do sensacyjnych odmóżdżaczy (ale za to jakich przyjemnych!).
Ogólnie chodzi o to, że do szpitala trafia postrzelony w głowę przestępca, od którego policja chce wyciągnąć informacje na temat jego współpracowników. Mamy zatem komiksowy czarny charakter, który leży w łóżku i rzuca najróżniejszymi cytatami z literatury (Wallace Chung), przesadnie twardego glinę (Louis Koo) i lekarkę (Vicky Zhao), która ma ich wszystkich w nosie i tylko chce dobrze wykonać swoją robotę. Już widzę, co by z tego zrobili Amerykanie…
„Lament” / „The Wailing” (2016)
Słynne „Goksung”, które już dawno widziałam… i pewnie zrobię to jeszcze kilka razy, bo film w ogóle mnie nie nudził za drugim razem, ba!, zdecydowanie warto obejrzeć go na wielkim ekranie dla pięknych zdjęć, a wejdzie do dystrybucji w kinach niezależnych (polecam się wybrać!). Mój szef narzeka tylko na dystrybutora (hasełko „myślisz, że halloween się skończyło?” jest beznadziejne!) i jego długość, bo „kto wysiedzi 2 godz 40min?”, ale nie jest niebezpodstawne. Fałszywe tropy są mnogie i jesteśmy wodzeni za nos zupełnie jak poczciwy główny bohater… Oczywiście ja wiedziałam już, czego się spodziewać, dlatego dość zabawne było dla mnie wyłapywanie reakcji innych widzów. Tak czy siak – film zasługuje na nie mniejszą sławę niż „Służąca”!
„Rozkaz 27” / „Order No. 27” (1986)
Film północnokoreański z lat 80. z rodzaju patriotyzm, propaganda, koreańskie taekwondo w stylu hongkońskim (te latanie na linach…) i opłakiwanie drogich towarzyszy, którzy rzucili się na niemalże samobójczą misję. Jako kino akcji może być, ale mam inne preferencje, jeśli chodzi o kino „VHSowe”… Pozytywnie zaskoczyła mnie badassowa bohaterka, która nagle również okazała się być mistrzem sztuk walki!
„Atak serca” / „Heart Attack” (2015)
Mój ostatni film festiwalu, bo brak połączeń kolejowych uniemożliwiło mi obejrzenie wszystkiego z sekcji Sion Sono, ale było to świetne zakończenie – tajska czarna komedia o przepracowanym freelancerze z posmakiem komedii romantycznej. Chyba jedyny film, który widziałam, który miał być z założenia zabawny, dlatego to było wytchnienie po całym tygodniu filmowych wyzwań. Nie sądziłam zresztą, że Tajowie potrafią kręcić tak uniwersalne kino… Podobno komedie romantyczne są u nich super-popularne, jednakże merytorycznie pozostawiają wiele do życzenia, tak samo jak tamtejsze dramy…
Moje ostateczne statystyki są takie:
- sekcja konkursowa nowe kino Azji – 8/11 obejrzanych filmów
- Fukushima: 5 lat później – 3/3 filmy
- pokazy specjalne – 2/4 filmy
- filmy z programu Fresh Wave, Hongkong 2015 – opuściłam
- Nguyen Trinh Thi: eseje filmowe – opuściłam
- kino Korei Północnej – 3/4 filmy
- Portret: Sion Sono – 6/7 filmów
- Kino Grozy – 2/4 filmy, ale przecież recenzowałam już „The Silenced” i „Train to Busan”, więc można powiedzieć, że 4/4
- odrestaurowana klasyka – 1/4 filmy
- wojownicy – 1/3 filmy, z czego znowu w rzeczywistości jest to 3/3, bo w tej sekcji zawarto też „Train to Busan” i japoński film „100 Yen Love”, który widziałam już w styczniu
Grafik miałam napięty, więc raczej nie mogłam uczestniczyć w okołofestiwalowych wydarzeniach. Byłam tylko na Q&A z reżyserami filmów „Zapis moich zmysłów”, „Towarzyszka Kim w przestworzach” i „Atak serca” oraz rozmowie dotyczącej Fukushimy po seansie familijnego „Oczka meduzy”. Moje doznania były naprawdę różnorakie… Od poczucia beznadziejności, że jednak nie jestem przystosowana do kina niezależnego do podskoków radości, że obejrzałam coś „fajnego”.
Dodatkowo wiedzę można było wzbogacić, zakupując i czytając książkę „Cicha eksplozja. Nowe kino Azji Wschodniej i Południowo-Wschodniej”, która miała swoją premierę wydawniczą na festiwalu. Jest to zbiór esejów na temat kinematografii różnych państw i zjawisk z nimi związanych. Nie pokładałam wiele nadziei w tej pozycji. Planowałam ją oczywiście kupić (bardziej dla zasady), ale nawet jeśli ogólny rozdział o Korei nie przekazał mi niczego nowego, był jednym z najlepiej napisanych, jakich w życiu czytałam w języku polskim, a rozdziały o Chinach, Hongkongu i Tajwanie w ogóle poukładały mi to wszystko to, co mi się „wydawało”. Książka była ciekawym uzupełnieniem seansów, szczególnie rozdział o Sion Sono, który zbierał wszystko, co zostało powiedziane podczas jego retrospektywy.
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie myślała tęskno raz na jakiś czas, a co by było gdyby edycja festiwalu była bardziej koreańska? Zastanawiało mnie głównie to czy sięgnęliby wtedy po uznane blockbustery takie jak „Służąca” lub „Lament”, czy jednak odkopaliby jakieś perełki kina niezależnego, które są praktycznie niedostępne? To taka dziwna sytuacja, ponieważ jako fanka koreańskiego kina bardzo mnie cieszy, kiedy więcej ludzi ma okazję coś zobaczyć, ale z drugiej nie mam tego dreszczyku ekscytacji, kiedy zdążam obejrzeć większość filmów przed festiwalem.