Znane też jako: Jealousy Incarnate, Don’t Dare to Dream, Jiltuui Hwasin, 질투의 화신
Na podstawie: pomysł oryginalny
Gatunek: komedia romantyczna
Ilość odcinków: 24 x 70 min.
Premiera: 2016
Obsada: Gong Hyo Jin, Jo Jung Seok, Go Kyung Pyo, Seo Ji Hye, Lee Mi Sook, Park Ji Young, Lee Sung Jae, Kim Jung Hyun, Moon Ga Young, Ahn Woo Yeon, Kwon Hae Hyo, Jung Sang Hun, Yoo Jae Myung, Choi Hwa Jung, Bae Hae Sun, Park Jin Joo, Kim Ye Won, Park Hwan Hee, Park Sung Hun
.
Zawirowania i zaskakujący produkt
„Incarnation of Jealousy” dosłownie zostało zabrane sprzed nosa KBSu przez SBS. Może na lepsze? Scenarzystka Seo Sook Hyang skradła moje serce kilkoma tytułami („Pasta”, „Miss Korea”, „Romance Town”… do połowy), ale raczej nie skojarzyłabym jej z bardzo komercyjnym profilem SBSu, gdzie wystarczy rzucić dwa sławne nazwiska, jakiś koncept (najlepiej fantasy) i drama sama się kręci. Tutaj pozostaje wierna swojemu stylowi tzn. zamiast wymyślać jakieś intrygi i inne chwyty, stawia po prostu na szeroką obsadę często ekscentrycznych postaci, ale zostało to przyozdobione zwiększonym budżetem SBSu, który chyba chciał zrobić z tego wielki hit jeszcze przed „Legend of the Blue Sea” z Jeon Ji Hyun i Lee Min Ho. Oglądalność nie była zachwycająca, mimo że drama prowadziła w wyścigu, ale za to serial zyskał wiernych fanów, w tym mnie. Chociaż nie wiem czy to nie będą ekslamacje na wyrost…? Nie było tak, że nie mogłam się doczekać kolejnych odcinków, ale „Incarnation of Jealousy” miało dla mnie funkcję comfort food – lubiłam włączyć sobie odcinek w to jedyne niedzielne południe, jakie mam wolne w tygodniu i oglądać z rozbawieniem interakcje między aktorami, którzy dosłownie znikali w swoich rolach. Fabuła była nieważna, choć 24 (!) odcinki nie wydały mi się niepotrzebnym rozciągnięciem. Ktoś w ogóle widział tak długiego rom-coma w ostatnich latach (bo „Goong” czy „Boys Over Flowers” mają wiele tomów komiksów, na których można bazować)?
Tsundere i pogodynka
Gong Hyo Jin i Jo Jung Seok – znakomite połączenie aktorów, którzy wiedzą jak grać – wcielają się w „Incarnation of Jealousy” w pracowników stacji telewizyjnej SBC – pogodynkę Pyo Na Ri (co jest pogardzaną pozycją bez stałego zatrudnienia) i prezentera wiadomości Lee Hwa Shina, które ostatnie lata spędził na reportażach zagranicą. Ona żywiła do niego nieodwzajemnione uczucia przez trzy lata, przez co była pośmiewiskiem w pracy i kiedy wreszcie postanowiła dać sobie z nim spokój, zostaje wysłana do Tajlandii, żeby mu asystować (cięcia w budżecie). Po pierwsze poznaje tam jego najlepszego przyjaciela, milionera Go Jung Wona (Go Kyung Pyo), a po drugie zaczyna podejrzewać, że Hwa Shin ma raka piersi, co u niej na przykład jest dziedziczne. Tak więc z jednej strony będzie niechcianą powierniczką bardzo wstydliwego sekretu głównego bohatera, kiedy oboje trafią do szpitala na operacje, a z drugiej zaczyna romans z Jung Wonem, czego on obserwuje każdy etap.
Koreański tytuł „Incarnation of Jealousy” jest grą słowną z wykorzystaniem imienia głównego bohatera, dlatego od razu podkreślam – to on jest największą gwiazdą tej dramy, a Jo Jung Seok daje popis aktorstwa o naprawdę szerokim spektrum, gdyż Lee Hwa Shin jest kapryśnym macho, który zielenieje z zazdrości, wścieka się i zachowuje się irracjonalnie, kiedy staje się zazdrosny o Na Ri i swojego najlepszego przyjaciela. Normalnie można się dziwić, co dramowe bohaterki widzą w takich chamskich dupkach, którzy miękną dopiero pod wpływem uczuć (pod tym względem Hwa Shin jest prawdziwym k-dramowym standardem na modłę komedii pisanych przez Kim Eun Sook, może tylko nie rzuca takimi sprytnymi ripostami), ale należy pamiętać o długoletnim zauroczeniu Na Ri, które zostało tylko chwilowo stłamszone. Nie mamy więc sytuacji „od nienawiści do miłości”, chociaż tę nienawiść zastępuje tutaj zazdrość, która wywołuje również gniew… i to jest dopiero materiał do rozważań! Jednak kryje się coś więcej za „Incarnation of Jealousy” niż tylko trójkąt miłosny wywleczony na wszystkie strony i sztuczne emocje!
Od banałów do niebanalnej całości
Nie ma w tej dramie żadnej konkretnej fabuły – przez tyle odcinków ukazuje ona różne oblicza zazdrości w wielu trójkątach miłosnych niesamowicie skomplikowanie powiązanych ze sobą bohaterów. Oprócz głównej trójki mamy jeszcze dwie byłe szwagierki Hwa Shina, które dzierżą wysokie pozycje w telewizji – Gye Sung Sook (Lee Mi Sook) i Bang Ja Young (Park Ji Young) rywalizujące ze sobą o atencję ich córki Ppal Kang (Moon Ga Young), które sama jest w trójkącie miłosny z kolegami z klasy Chi Yeolem (Kim Jung Hyun), młodszym bratem Na Ri i Dae Goo (Ahn Woo Yeon). Kobiety z kolei próbują poderwać szefa kuchni Kim Raka (Lee Sung Jae), który jest wujkiem Jung Wona i właścicielem budynku, w którym mieszkają dzieciaki oraz Na Ri, pełniącym rolę ich opiekuna. Pierwsze odcinki wręcz oszałamiają ogromem informacji oraz siatką powiązań, ale później to wszystko ustępuje na dalszy plan, kiedy Na Ri i Jung Won robią się coraz poważniejsi, a Hwa Shin żałosny w swojej zazdrości.
Można zarzucić, że Gong Hyo Jin znowu gra w komedii romantycznej to samo (na przemian bierze apodyktyczne i miękkie role), ale ich magia wciąż na mnie działa, nie mówiąc już o fantastycznej chemii z partnerami. Jo Jung Seok natomiast był już podobnym, pewnym siebie macho nieszczędzącym gardła na pracowników w swojej poprzedniej dramie „Oh My Ghostess”, ale tutaj po czasie wyłamał się ze stereotypu.
Ogólnie „Incarnation of Jealousy” powzięło kilka dość odważnych decyzji… Cały ten wątek z rakiem piersi wydał mi się początkowo dziwny, ale potem uświadomiłam sobie, że przecież w dramach diagnoza choroby równa się z tragicznym końcem życia lub pięknym pożegnaniem, a tutaj główny bohater przechodzi cały proces leczenia. Jednocześnie ta sytuacja zachwiała mocno jego poczuciem męskości, co również wydało mi się niezwykle interesujące na tle innych dram, gdyż przeważnie faceci to bogaci samce alfa, którzy dopiero wychodzą na ludzi, a kobiety to archetyp Candy. Owszem, Na Ri grana przez Gong Hyo Jin jest bardzo miłą, ciężko pracującą postacią, ale wydała mi się jak najbardziej realistyczna. Nierealistyczne mogły się wydać natomiast niektóre wątki tej dramy, ale skręcała ona w stronę uroczego absurdu i rozbrajającego ekscentryzmu. Reżyseria Park Shin Woo („Angel Eyes”) doskonale to podkreślała, akcentując odpowiednie momenty animowanymi wstawkami i ogólnie dobierając paletę kolorów i rodzaj kadrowania bardziej kojarzący się z jakąś mieszanką przyjemnego kina niezależnego i low-key komercji niż spektaklem buchającym budżetem po oczach. Na koniec mamy jeszcze całkowicie absurdalny wątek chodzenia Na Ri z dwoma mężczyznami równocześnie (za ich pozwoleniem!), aby mogła wybrać lepszą opcję – to był akurat filmowy motyw, który doprowadził do wielu zabawnych sytuacji, ale przecież to tylko drama, co nie?
Słowo low-key jest w ogóle kluczowe – jak w przypadku każdej dramy napisanej przez Seo Sook Hyang, fabuła sama w sobie może nie wydać się odpowiednio wciągająca czy utrzymująca uwagę na dłużej, dlatego najważniejszy jest urok bohaterów i/lub odgrywających ich aktorów. Z początku trudno było mi sobie wyobrazić razem na ekranie Gong Hyo Jin, Jo Jung Seoka i Go Kyung Pyo, ale ten ostatni przede wszystkim dokonał w moim odczuciu kompletnej transformacji. Z kolei samo „Incarnation of Jealousy” pozostaje dla mnie idealnym produktem SBSu, jakich życzyłabym sobie więcej – jak najbardziej komercyjnym, z dużym star power, ale nie do końca banalnym i popadającym w konwencję tragicznie przeznaczonych sobie kochanków.
Zdobyte nagrody
2016 SBS Drama Awards:
- Top Excellence dla Jo Jung Seoka
- Top Excellence dla Gong Hyo Jin
- Special Acting Award dla Seo Ji Hye
- Top 10 Stars – Jo Jung Seok
- New Star Award dla Go Kyung Pyo
Ocena:
Fabuła – 7/10
Kwestie techniczne – 8/10
Aktorstwo – 9/10
Wartość rozrywki – 8/10
Średnia – 8/10