„Służąca”/”The Handmaiden” stała się kinowym hitem z powodu dobrej reklamy i rozpoznawalności Park Chan Wooka ze wszystkich innych koreańskich reżyserów. „Okja” wzbudziła zainteresowanie głównie z powodu dyskursu na temat co jest „prawdziwym” filmem na festiwalu w Cannes i czy produkcje platformy internetowej stoją na tym samym poziomie. „Lament”/”The Wailing”/”Goksung” niestety nie popłynął na tej samej fali, co „Służąca” i jak bardzo bym się nie starała, nie mogłam przekonać swoich znajomych do tego filmu, a także widzów w kinie, w którym pracuję. Później jeszcze pojawiło się znikąd „W sieci” – film słynnego Kim Ki Duka co prawda, ale jego lata świetności już minęły i ledwie raz na kilka lat zdarza się „Pieta”, która odbija się szerszym echem…
Te wszystkie filmy łączy fakt, iż ich reżyserowie są (po)znanymi w Polsce twórcami, których wcześniejsze dzieła pojawiły się na festiwalach lub dvd. Jednak niesłychane jest to, iż pojawiły się one w polskiej dystrybucji w krótkim czasie – kilku miesięcy, w przeciągu których zauważyłam także starania, aby wypromować beznadziejnie zatytułowany w naszym języku „Zombie Express”/”Train to Busan”. Przynajmniej udało się to lepiej niż w przypadku potraktowanego po macoszemu „Lamentu” – być może kiczowaty tytuł spełnił swoją funkcję.
Dzisiaj (11 sierpnia) oficjalnie ma premierę PIĄTY (!) koreański film w polskich kinach w przeciągu roku – „The Age of Shadows” Kim Ji Woona, który otrzymał u nas tytuł „Gra cieni” (od razu w wynikach wyszukiwania pojawia się sequel „Sherlocka Holmesa”…). Dystrybutor zamieścił na swojej stronie taki oto opis fabuły:
Lata 20-te XX wieku, Korea znajduje się pod japońską okupacją. Lee Jung-chool, były członek koreańskiego ruchu oporu, a teraz oficer japońskiej policji, otrzymuje specjalną misję zinfiltrowania ruchu walczącego o niepodległość Korei. Policjant poznaje się z Kim Woo-Jinem, handlarzem dziełami sztuki, który w rzeczywistości jest lokalnym przywódcą ruchu oporu. Choć obaj mężczyźni znają swoją prawdziwą tożsamość i intencje, podejmują ryzykowną grę. Gdy członkowie ruch oporu wyruszają do Szanghaju, żeby zdobyć materiały wybuchowe, które mają zamiar podłożyć w siedzibie japońskiego rządu w Seulu, Lee Jung-Chool i japoński oficer Hashimoto wyruszają za nimi w pościg. Nagle okazuje się, że informację o planowanych działaniach wyciekają z obu stron, ale nikt nie ma pojęcia kim są informatorzy.
Robiąc rundkę po mediach, można się dowiedzieć, że film był koreańskim kandydatem do Oscara (nie załapał się na nominację w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny…), co pewnie bardziej przyciągnęłoby laików niż nazwisko Kim Ji Woona, chociaż gdzieś może obiły się o uszy takie tytuły jak „Spokojna rodzinka”, „Opowieść o dwóch siostrach”, „Słodko-gorzkie życie”, „Dobry, zły i zakręcony” czy „Widziałem diabła”…? Przecież to najwięcej filmów w polskiej dystrybucji po Kim Ki Duku i Park Chan Wooku! Jakoś brakuje mi wystarczającej ilości dobrych słów na temat warsztatu Kim Ji Woona, o czym zresztą pisałam już w swojej recenzji „Gry cieni” sprzed ponad pół roku. Trochę się zafiksowałam na tym punkcie. Jednakże spoglądając nawet takim „uniwersalnym” okiem, czyż nie powinna zostać doceniona strona techniczna filmu lub szpiegowski gatunek w egzotycznym, azjatyckim wydaniu?
Niezmiernie się cieszę, że kolejny dobry przedstawiciel kinematografii, którą lubię, zostanie pokazany szerszej publiczności, a nie tylko wielkim wielbicielom Korei, ale jednocześnie odczuwam smutek, kiedy pokładam wielkie nadzieje w to, że koreański film stanie się w Polsce skromnym hitem, a potem widzę pustki na salach… Piszę ten tekst w przerwie między jednym seansem, a drugim – premierowym „Gry cieni” właśnie. Przeczuwam, że się nie odbędzie z powodu braku wymaganego quorum, mimo że odbieram telefony z zapytaniami o niego. Po pierwsze późna godzina, po drugie burza za oknem, a po trzecie koreańska produkcja (a to z tej północnej czy południowej?!). Dlatego zachęcam czytających to – zainteresujcie się czy w waszym mieście nie odbywa się w jakimś zapomnianym kinie studyjnym pojedynczy seans „Gry cieni”…
Nie wiem jak w innych miastach Polski, ale we Wrocławiu „Gra cieni” była wyświetlana tylko w jednym kinie, w DCF, w małej sali… W pierwszym tygodniu o godz.16:00, potem chyba 13. Szkoda, podobały mi się bardzo zdjęcia, ten film zasługiwał na większy ekran. Niestety premiera filmu zbiegła się z festiwalem Nowe Horyzonty. Może gdyby nie festiwal, wyświetlono by ten film także w tym kinie.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Lament, Sluząca i Age , ktore nie dosc ze s ambitne to jeszcze jest w nich mnostwo rozrywki, na dokladke brawurowa komercja Zombie Express. Najlepsze filmy w Korei od wielu lat. Takiego roku dlugo nie bedzie , przez nastepnych iles lat.
PolubieniePolubione przez 1 osoba