Na podstawie: pomysł oryginalny
Gatunek: melodramat, sensacyjny, fantasy
Reżyseria: Song Hae Sung
Premiera: 1999
Obsada: Song Seung Hun, Kim Hee Sun, Kim Hyun Joo, Choi Chul Ho
.
Debiut reżyserski Song Hae Sunga, który stał się szerzej znany dopiero dzięki swojemu drugiemu filmowi, znakomitemu „Failan” oraz debiut filmowy Song Seung Huna, który w latach 90. był po prostu wschodzącym aktorem telewizyjnym. „Calla” przypomina nieco produkcję na szybko i taki star vehicle głównie dla eterycznej Kim Hee Sun, która średnio przypomina żywego człowieka w tym filmie, choć jest jego niewątpliwie największą gwiazdą, ale kompletnie mi to nie przeszkadzało. Jeśli szukacie kiczu z lat 90., oto idealny przykład! Dodać do tego jeszcze wyjątkowo koreański melodramat…
Bardzo zielony i niewinny Song Seung Hun wciela się w pracownika biurowego Kim Sun Woo, który codziennie na swoim biurku znajduje kwiaty kalii od tajemniczej wielbicielki. Próbuje ją odnaleźć, kierując się oczywiście do pobliskiej kwiaciarni i zakochuje się tam od pierwszego wejrzenia w jej właścicielce Kang Ji Hee (Kim Hee Sun). Ten wątek jest akurat bardzo naciągany, ponieważ darzy ją rzekomo tak wielkim, romantycznym uczuciem, ale nie mieli zbyt wiele okazji do interakcji przez wiecznie zły timing… W każdym razie umawia się z nią w Boże Narodzenie na romantyczny wieczór, na którym zamierza dowieść swych uczuć, ale kiedy zjawia się w hotelu, okazuje się, że Ji Hee została zakładniczką jakiegoś szaleńca, który chce ją zabić. Oboje wypadają z okna (to zresztą jedna z pierwszych scen filmu w bardzo nienaturalnym slow-motion…), ale zdewastowany bohater dostaje drugą szansę na uratowanie jej, kiedy cofa się w czasie w windzie.
„Calla” jest filmem sklejonym z dwóch różnych części. Po pierwsze mamy bardzo naciągany melodramat i całkowicie nierealistyczny wątek romantyczny, które powodują u mnie cukrzycę, ale przyjmuję je jako wyznacznik tamtego okresu w koreańskich filmach. Zostało to jednak połączone z wątkiem w gruncie rzeczy sensacyjnym, nie mówiąc już o odrobinie fantasy. Film zaczyna się dramatycznie, potem przechodzi w tę przestarzałą sacharozę, żeby znowu przy zbliżeniu się do daty tragedii stać się czymś o wiele bardziej interesującym, choć niemniej kiczowatym. Kim Sun Woo ze zwykłego szaraka staje się protagonistą kina akcji, który zadziera z gangsterem i narkomanem, aby uratować ukochaną kobietę, jest też niesłusznie oskarżony.
„Calla” nie udaje się uciec poziomowi sensacyjnego kina klasy B, ale ma to swój urok, szczególnie że osobiście uwielbiam te klimaty lat 90. i tylko tyle wymagałam od tego filmu. Być może na plus można zapisać małą niespodziankę, że Kim Hee Sun wcale nie grała w nim pierwszych skrzypiec.