[2017 Warsaw Korean Film Festival] Absurdy codzienności zakrapiane soju – o twórczości reżysera Hong Sang Soo

Można powiedzieć, że kolejne filmy bardzo pracowitego koreańskiego reżysera Hong Sang Soo są uszczknięciami z różnych stron wciąż tego samego tematu, który jest nieodłączną częścią jego oraz naszego życia, i tylko ich odbiór drastycznie się zmienia. Dzisiaj zamiast „zwyczajnej” festiwalowej recenzji „On The Beach At Night Alone” (pol. „Samotnie na plaży pod wieczór”) postanowiłam wziąć się wreszcie za tego „skandalistę” Hong Sang Soo z kilku stron – kariery, opinii i mojego własnego odbioru.

Trudno mówić o jakiejkolwiek sympatii z mojej strony, kiedy natrafiłam na pierwszy dla mnie film w jego reżyserii, „The Day He Arrives” (2011). Nie wstydzę się przyznać do tego, że wciąż rozpatruje filmy w pierwszej kolejności pod względem tego, czy zwyczajnie podobają mi się, czy nie, a Hong Sang Soo na pierwszy rzut oka jest „nudny”. Ludzie w jego filmach spotykają się, piją, wyrażają często opinie, których nie chciałoby się słyszeć, wprawiając widzów w nerwowy śmiech – dla mnie to nie jest tak wciągające jak na przykład dialogi u Linklatera, bo trudno widzieć w tym romantyzm, może z wyjątkiem roli Kim Joo Hyuka w „Yourself and Yours”… Hong Sang Soo obnaża lubieżność mężczyzn i przebiegłość kobiet w tak charakterystyczny sposób, że z miejsca stał się ulubieńcem kinofilów, szczególnie festiwalowych widowni poza granicami Korei, gdzie raczej nie jest popularny, tylko ma swój malutki krąg widzów niczym Kim Ki Duk. Jak jednak nie czuć zaintrygowania tym autorem z bardzo odległego zakątka świata, który całkowicie przeciwstawia się stereotypowemu obrazowi koreańskiego kina? Którego można bez końca porównywać do innych, głównie europejskich reżyserów lub nazwać z góry „koreańskim Woodym Allenem” przez sporą dozę samego siebie w scenariuszach? Którego od nich wszystkich różni mistyczny, lokalny napój w zielonej butelce, który rozwiązuje języki i zagląda w głąb wstawionych bohaterów?

Od czasów niedokończonego przeze mnie „The Day He Arrives” musiało minąć kilka dobrych lat, w trakcie których nabrałam wiedzy filmowej i własnego doświadczenia życiowego, aby wreszcie stwierdzić, że „hej, ten Hong Sang Soo chyba nie jest wcale taki zły…?”. Nie wiem czy nie udzieliła się po prostu filmowa atmosfera festiwali, na których widziałam jego cztery ostatnie filmy – „Hill of Freedom” (2014), „Right Now, Wrong Then” (2015), „Yourself and Yours” (2016) i „On The Beach At Night Alone” (2017) – jednakże idealnie wpisują się one w ten klimat… Oto kino niezależne w najczystszej postaci. Całkowicie oderwane od wpływów wielkich koreańskich firm produkcyjnych, które budują legendę współczesnego kina koreańskiego jako hitowego, niepodyktowane żadnymi trendami, a jedynie nastrojem reżysera. Z pewną niechęcią, bo to takie duże słowo, jednak chyba można nazwać go „artystą”, skoro potrafi przełożyć swoją myśl i chwilę na film, których kręci od jednego do kilku rocznie?

Gdyby wymienić cechy charakterystyczne filmów Hong Sang Soo, są one dość oczywiste – naprawdę mały budżet, kręcenie zdjęć w zaledwie kilku lokalizacjach bez rozległego planu filmowego, dawanie aktorom całkowicie wolnej ręki w improwizacji i nieraczenie ich wskazówkami, regularna współpraca z tymi samymi ludźmi, temat związków damsko-męskich i nieodłączne sceny picia na ekranie. W wielu filmach rodzi się absurd, a także wkrada się surrealizm w momencie nierozróżniania prawdy od fikcji. Jednocześnie to nie są eksperymenty, ponieważ Hong Sang Soo w swoich lakonicznych wywiadach wciąż podkreśla, że jego scenariusze rodzą są w dniu rozpoczęcia zdjęć, dyktowane są chwilą, a forma czy kolor zdjęć zależą po prostu od decyzji, które wydają mu się w tych momentach właściwe. Coś w tym artystycznego, prawda?

Nie mogę jednak powiedzieć, abym wyczekiwała teraz każdego jego filmu ze zniecierpliwieniem. Moja relacja z kinem Hong Sang Soo wciąż dojrzewa, a w roku, który zdaje się należeć do niego z racji wyświetlania w krótkim odstępie czasu „On The Beach At Night Alone” na Berlinale oraz „The Day After” i „Claire’s Camera” w Cannes, na jego reżyserką płodność pada tabloidowy cień związku z aktorką Kim Min Hee, która gra w nich wszystkich. Bardzo odważnie i w cudownie bezczelny sposób komentują swój romans w meta-sposób poprzez zrobienie z niego głównego tematu „On The Beach At Night Alone”. Uwzięcie się na nich koreańskich mediów i jednocześnie zdobycie przez Kim Min Hee za tę rolę (samej siebie?) Srebrnego Niedźwiedzia na Berlinale jest nieco surrealistyczne, zupełnie jak filmy Hong Sang Soo, ale przecież pomimo tego wcale nie są tak oderwane od rzeczywistości, co nie?

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.