Szybko przeleciało, jak zawsze. Na przestrzeni tygodnia od wtorku 7 listopada do poniedziałku 13-tego, z małą przerwą na Dzień Niepodległości, miała miejsce w warszawskim Kinie Kultura trzecia edycja Warsaw Korean Film Festival. Jako osoba uczestnicząca w tym wydarzeniu od samego jego powstania, bardzo się cieszę z zauważalnego rozwoju imprezy, który w tym roku posiadał w swoim programie więcej filmów niż w zeszłym, bardziej różnorodnych czyli innymi słowy nie tylko wielkich hitów kinowych, z którymi staram się być na bieżąco. Osobiście byłam podekscytowana możliwością obejrzenia aż pięciu filmów, których jeszcze nie widziałam (czyt. produkcji niezależnych, z którymi nie kryję się, że na co dzień ich po prostu nie lubię oglądać, ale festiwalowa atmosfera to coś innego…) oraz dwóch etiud filmowych na dwanaście tytułów ogólnie w programie, „12 waves of Korean cinema”.
Pamiętam, że w momencie ogłoszenia programu byłam pod lekkim wrażeniem, ponieważ 3-cie Warsaw Korean Film Festival nie wydawało się dłużej próbą zainteresowania nowego widza najnowszymi hitami, jakby dla udowodnienia, że w tym odległym kraju, o którym pewnie nie wiadomo co myśli przeciętny mieszkaniec Polski, przemysł filmowy ma się świetnie i to właśnie my powinniśmy brać z nich przykład. Oczywiście nie mogło ich zabraknąć na tegorocznej edycji, ale stanowiły już zdecydowanie mniejszy procent całego festiwalu. Pokazano zeszłoroczne „The Truth Beneath”, jak dla mnie idealny na takie okazje thriller, który np. w Londynie na podobnym festiwalu był częścią całego bloku poświęconego Lee Kyung Mi i innym reżyserkom, katastroficzny „The Tunnel”, które Mayfly wprowadzi od 17 listopada do ograniczonej dystrybucji w naszym kraju, tegoroczne „The Villainess” pokazywane na Midnights Screenings na festiwalu w Cannes oraz całkiem zastanawiająco „Love, Lies”, które posłużyło za film otwarcia.
Nie byłam na żadnym z dwóch pokazów tego tytułu, wręcz byłam zdziwiona, że wybrano tak przeciętny, raczej nigdzie niewychwalany film jako jeden z najjaśniejszych punktów Warsaw Korean Film Festival, ale z drugiej strony chyba można to zrozumieć jako ukłon w stronę widowni składającej się w większej części z laików, którym spodobają się egzotyczne kostiumy, epokową scenografia i przedwojenna muzyka, podobnie jak byli zachwyceni stroną wizualną pokazywanego w zeszłym roku „The Royal Tailor”. Może to też ze względu na troje głównych aktorów – Han Hyo Joo, Chun Woo Hee, Yoo Yeon Seoka – którzy zagrali razem w również wyświetlanym wcześniej i bardzo ciepło przyjętym „The Beauty Inside”?
Widać zresztą, że organizatorzy WKFF starają się budować swoją własną widownię, odwołując się właśnie do wcześniej prezentowanych twórców oraz dobierając filmy z aktorami, których Warszawiacy mogą już kojarzyć z wcześniejszych edycji. W sekcji zatytułowanej „tastes of Korea”, czyli tej bardziej „niezależnej”, znalazł się drugi film Kim Dae Hwana, „The First Lap”, który wraz ze swoim debiutanckim „End of Winter” był gościem pierwszej edycji festiwalu. Trzeci rok z rzędu pokazywano jeden z najnowszych filmów wielbionego Hong Sang Soo – na pierwszej edycji było to „Hill of Freedom”, rok temu „Right Now, Wrong Then”, a teraz „On The Beach At Night Alone”, również z Kim Min Hee i Jung Jae Youngiem. Być może to on właśnie zasługuje na miano ulubionego reżysera festiwalu, a Kim Min Hee – aktorki? Musiała zapaść co najmniej kilku osobom w pamięć dzięki zeszłorocznemu filmowi otwarcia, „The Handmaiden” Park Chan Wooka (teraz widzicie ten rażący kontrast z „Love, Lies”?). Jej ówczesny partner Ha Jung Woo zagrał w tym samym roku główną rolę w pokazywanym „The Tunnel”, a ja z pewnym takim zadowoleniem odnotowałam, że obok mnie na sali ktoś go po tym poznał.
Myślę, że był to zryw odwagi, aby pokazywać „The Housemaid” Kim Ki Younga z 1960 roku – film uznawany za jeden z najznakomitszych w historii koreańskiego kina, stanowiący jego ważną część, niemniej pozbawiony kontekstu był takim rodzynkiem na tle pozostałego programu Warsaw Korean Film Festival składającego się z najnowszych produkcji. Trochę więcej „starszych” tytułów zapewniła poza tym retrospektywa reżyserki Kim Hee Jung, gościa specjalnego festiwalu i absolwentki Łódzkiej Szkoły Filmowej. Pokazane zostały dwie etiudy z jej czasów studenckich zrealizowane w Polsce – „Spotkanie” (2000) i „Kiedyś” (2001). Dla mnie dało to naprawdę dziwne wrażenie, ponieważ raczej nie przychodzi się na Warsaw Korean Film Festival, aby oglądać polskich aktorów i słyszeć język ojczysty, co nie? Wydaje mi się jednak, że to całkiem intrygujący pomysł, jednocześnie pokazywać egzotyczne obrazy (patrz: „Love, Lies”) i zacierać odległość między Koreą a Polską… Poza tym w programie znalazły się dwa pełnometrażowe filmy Kim Hee Jung, jej debiutanckie „The Wonder Years” (2007) oraz najnowsze (trzecie w karierze) „Snow Paths” z zeszłego roku. Trochę głupio o tym pisać, ale niezwykle rozbawił mnie wpis na Facebooku festiwalu, który podkreślał udział odtwórczyni głównej roli Park So Dam także w „The Royal Tailor”, gdzie owszem, miała rolę drugoplanową, prawie gościnną, ale zabrzmiało to jakby pomylono ją z Park Shin Hye…

Z innych wydarzeń towarzyszących festiwalowi zorganizowano krótkie seminarium na temat sukcesu współczesnego kina koreańskiego pana Marcina Krasnowolskiego, z którym podzielam zdanie, że najnowsze blockbustery z Korei są na takim wysokim poziomie, że nie powinny już dłużej być tylko egzotyczną ciekawostką, tylko regularnym elementem polskich kin obok np. francuskich filmów. Szkoda tylko, że są one dystrybuowane w tak niezadowalający sposób… Z jednej strony niezmiernie cieszy ich gwałtowny wzrost w polskich kinach od zeszłego roku, kiedy dotąd można było liczyć na co najwyżej nowego Kim Ki Duka (który niestety wypadł już z łask). Pojawiły się przecież „Goksung” („Lament”), „Train to Busan” („Zombie Express”), „The Age of Shadows” („Gra cieni”, również za chwilę na 11. Festiwalu Pięciu Smaków) i zaraz „The Tunnel” („Tunel”), ale z drugiej strony tydzień wyświetlania w jakiś pojedynczych kinach studyjnych w największych miastach pozostawia po sobie wielki niedosyt i aż się boję o przyszłość „The Merciless” („Bezlitosny”, rzekomo od lutego?). Bardzo nie podobają mi się też polskie napisy w tych filmach, mające niewiele wspólnego z angielskim tłumaczeniem, a już tym bardziej językiem koreańskim w ustach aktorów – trochę mi to popsuło odbiór „The Tunnel” na Warsaw Korean Film Festival…
Wracając jednak do ogólnego podsumowania, podkreślę zauważalne zmiany na festiwalu. Program jest bardziej obfity i różnorodny, ale już nie jest to impreza non profit, choć symboliczne 10zł za bilet to wciąż bardzo atrakcyjna oferta. Zachłanne serce chciałoby oglądać więcej filmów w ciągu dnia, ale w sumie to bardzo wygodne rozwiązanie, żeby wszystko rozgrywało się w jednym miejscu, w Kinie Kultura. Pewnie minie jeszcze kilka lat zanim doczekamy się np. jakiejś „nagrody publiczności” oraz więcej atrakcji ze strony zaproszonych gości (na tej edycji pojawił się obok wspomnianej Kim Hee Jung tylko operator zdjęć filmu „The Villainess”, Park Jung Hun), ale można już stawiać zakłady, co mogłoby się pojawić za rok na czwartej edycji. Kolejny Hong Sang Soo? Może „A Taxi Driver”, którego kadr przez chwilę widniał na pierwszych materiałach promocyjnych, a później zniknął? Trzeba pewnie poczekać na koniec roku i przewidywania krytyków co do udziału koreańskich filmów na festiwalach w Cannes, Berlinie lub Wenecji – to też bezpieczny zakład.
Pozostaje tylko jeden żal – że widownia bardziej nie dopisywała…
Z dużym zainteresowaniem śledziłam Twoje wpisy po kolejnych seansach i mimo, że widziałam tylko część filmów z programu festiwalu pomogły mi lepiej poznać poszczególne produkcje (b.dziękuję:)). Zgadzam się z podsumowaniem, film otwarcia był dość słaby nawet dla laika jakim jestem ale samo to, że filmów było więcej niż w zeszłym roku i miały różnorodny charakter budzi nadzieję co do kolejnej edycji. Co do publiczności… były seanse na których sala pękała w szwach :) poprostu są takie filmy na które nie zbierze się pełnej sali niezależnie od promocji.
PolubieniePolubienie
Dobre podsumowanie. Szkoda, że to już koniec na ten rok.
Mi najbardziej spodobały się The Villainess, The Housemaid, The Truth Beneath i The World of us.
Bardzo mnie cieszy różnorodność pokazanych obrazów. Liczę, że podział na bloki tematyczne zostanie w przyszłości utrzymany.
Oprócz tego marzy mi się, że za rok znowu pokażą więcej filmów.
PolubieniePolubienie