Znane też jako: The Crowned Clown, Masquerade, Gwanghae The Man Who Became King, Wangi Doen Namja, 왕이 된 남자
Na podstawie: koreańskiego filmu „Masquerade” (2012) w reżyserii Chu Chang Mina
Gatunek: dramat historyczny, romans
Ilość odcinków: 16 x 80 min.
Premiera: 2019
Obsada: Yeo Jin Goo, Lee Se Young, Kim Sang Kyung, Jang Kwang, Kwon Hae Hyo, Jang Young Nam, Min Ji Ah, Yoon Jong Seok, Choi Kyu Jin, Jung Hye Young, Lee Kyu Han
Powrót do glorii?
Kiedy szukałam recenzji „The Man Who Became King”, aby porównać moje odczucia z innymi, zaskakująco odkryłam, że wielu ludzi ma podobne doświadczenia, co ja… Patrząc z takiego najogólniejszego punktu widzenia, drama ta jest jedynym sageukiem od naprawdę dawna, który mnie zachwycił, choć muszę przy tym zaznaczyć, że pomimo tylu lat oglądania koreańskich seriali nigdy nie byłam jakąś specjalną fanką tych historycznych… Jasne, kiedy się do nich wreszcie przemogłam, połykałam jeden sageuk za drugim gdzieś na przełomie 2012 i 2013 roku, ale potem ta fascynacja szybko wyparowała, kiedy już przyzwyczaiłam się do głównych „grzechów” gatunku.
Wychodzi na to, że ostatnio obejrzałam w całości jakąś pełnoprawną dramę historyczną w 2016 roku, a taki typowy dworski dramat o władzę jeszcze dawniej… Mój kryzys to jedno, ale też w ostatnich latach gatunek ten poszedł w odstawkę jako bardzo drogi w produkcji, a niestety niegwarantujący już takich sukcesów oglądalnościowych, co niegdyś. Jaka to ironia losu, że dopiero super-komercyjny tvN, żyjący ostatnio głównie z romantycznych blockbusterów i genre drama, pokazał wszystkim jak można zrobić świetny sageuk w obecnych czasach… „The Man Who Became King” jest taką idealnie wyważoną pozycją, która przypadnie do gustu zarówno gatunkowym purystom, jak i młodszej widowni, gdyż zawiera obsadę godną youth sageuka, ale Yeo Jin Goo i Lee Se Young biorą na siebie ciężar ról, które wykraczają poza ich młody wiek i ogólnie byłyby wymagające chyba dla każdego aktora… Do tego mamy krótszą długość „tylko” szesnastu odcinków, kiedy z reguły sageuki są planowane na znacznie więcej oraz zachwycającą stronę techniczną, której poziom nie opada aż do końca – „The Man Who Became King” staje się dokładnie tym, czego zawsze pragnęłam w historycznym gatunku!
Maskarada klauna i rebelia niższych sfer
Jako remake hitowego filmu „Masquerade”, recenzowana drama wcale mu nie ustępuje, podobnie będąc idealną mieszanką mięsistej, dramatycznej fabuły i komercyjnego uroku, który nie pozwala jej skreślić jako kolejnych pałacowych intryg przyprawiających o ziewanie mniej zainteresowanego widza.
Król Lee Heon (Yeo Jin Goo) znajduje się w stanie coraz większej paranoi, co sprawia, że staje się brutalnym despotą i tym samym coraz częściej mają miejsce zamachy na jego życie. Jego wierny sekretarz Lee Kyu (Kim Sang Kyung) sprowadza zatem do pałacu klauna Ha Suna (Yeo Jin Goo), który wygląda identycznie jak on, aby posadzić go na tronie i w ostateczności poświęcić go, gdyby ktoś znowu chciał otruć króla. Lee Heon jest izolowany w górach wbrew własnej woli, aby wyjść z uzależnienia od opium, natomiast Ha Sun o kompletnie odwrotnym charakterze w całości polega na Lee Kyu i eunuchu Jo (Jang Kwang), aby nikt nie nakrył ich mistyfikacji.
Zmiany są jednak nieuniknione… Dobre serce Ha Suna nie pozwala mu być tak bezwzględnym jak prawdziwy Lee Heon. Królowa Yoo (Lee Se Young), która do tej pory zachowywała przed nim zimną krew w obawie przed skrzywdzeniem, jest zafascynowana jego przemianą i na nowo odkrywa w sobie uczucia do męża.
Doskonałe role ogranych w sumie postaci historycznych
Yeo Jin Goo zasługuje na wszystkie pochwały świata. Jeśli jest się zdolnym aktorem, w teorii łatwo jest zachwycić, grając na jednym ekranie dwie kompletnie różne postacie, szczególnie kiedy kontrast jest tak duży jak w przypadku psychopatycznego władcy i wystraszonego, zmuszonego do współpracy klauna, ale jego dbałość o szczegóły wręcz mrozi krew w żyłach. Jego inteligencja przejawia się w wywiadach, w których przyznaje, że to nie Lee Heon, wymagająca fizycznie i psychicznie postać, jest trudniejszy w odgrywaniu, lecz właśnie Ha Sun z tego powodu, że łatwo jest się narazić na krytykę, jeśli dobrze się nie pokaże jego przemiany lub odwrotnie – przedstawi się ją zbyt gwałtownie. Dlatego jestem pod olbrzymim wrażeniem Yeo Jin Goo, który nawet używając „tego samego” władczego tonu głosu, potrafił nadać drobne szczegóły, dzięki którym brzmiał raz jak Lee Heon, a raz jak człowiek naśladujący Lee Heona.
Nie widzę zresztą ani jednego słabego ogniwa w obsadzie. Biografia Gwanghaeguna jest jednym z najpopularniejszych motywów w koreańskim kinie i serialach ze względu na dualistyczne podejście – można go uważać za jednego z tyranów (podobnie jak Yeonsanguna, który również nie doczekał się po śmierci tytułu króla) albo jednego z najwybitniejszych władców dynastii Joseon (co jest popularniejsze w ostatnich latach…). Dlatego uważam, że to „najprostsza” droga, starać się szukać jakiś oryginalności i wypełniać białe plamy historii czystą fantazją… Przy „The Man Who Became King” spodobało mi się jednak to klasyczne podejście w czasach, kiedy rządzą fusion sageuki. Nikt nie wyłamuje się z archaicznej mowy, Yeo Jin Goo i Lee Se Young są bardzo powściągliwi fizycznie w swoim romansie, ale pełni pasji, natomiast wszyscy zdaje się opanowali do perfekcji przekazywanie miliona emocji samym tylko wzrokiem.
„Klasyczna” gra aktorska współgra z „klasyczną” fabułą, która przedstawia konflikty polityczne oraz manipulację władcą-marionetką, co można wielorako rozumieć – zarówno w dosłownym kontekście wypełniania przez Ha Suna poleceń Lee Kyu, jak i tym mniej dosłownym, przedstawiającym smutną rzeczywistość średniowiecznego Joseon, którego lud wyobraża sobie swojego władcę jako króla absolutnego, który może co tylko chce, ale w rzeczywistości jest zdany na swój rząd i to, co ministrowie zarządzą, że wypada. „The Man Who Became King” dzieli się na dwa równe akty – początkowo maskaradę i potyczki o życie Ha Suna swoim ulicznym sprytem, a potem jego rzeczywistą walkę o lepsze Joseon. Lee Kyu jako bohater podobnie przeżywa organiczną przemianę – najpierw jest surowym nauczycielem, który działa w imię dobra Lee Heona, ale potem szczerze docenia Ha Suna i widzi w nim potencjał na prawdziwego władcę, który spełniłby jego wymarzone ideały o uczciwym państwie. Czarnymi charakterami są w tym wypadku wice-premier Shin Chi Soo (Kwon Hae Hyo) oraz królowa-matka (Jang Young Nam). Jednak nie stoją do końca po tej samej stronie… Ha Sun przekonuje się, że pałac pełen jest drapieżników, z których każdy knuje, aby osiągnąć własne cele, a głównymi broniami są manipulacja władcą, rzucanie oskarżeń i zatruwanie przeciwników.
Jang Young Nam potrafi być niekiedy histeryczna w swoich krzykach, niemniej jednak obsada wykazuje się teatralną elegancją, a samo „The Man Who Became King” epickością akcentowaną w odpowiednich chwilach doskonałym soundtrackiem oraz montażem. Nie przypominam sobie, kiedy ostatnio słyszałam tak zapadającą w pamięć, tak monumentalną ścieżkę dźwiękową na miarę filmów, która byłaby całkowicie instrumentalna, bez rzewnych ballad (każdy odcinek kończył się tymi dźwiękami). Jest mnóstwo utworów, które zwracają natychmiast uwagę w scenach, co moim zdaniem nie jest takie częste… Z reguły w koreańskich dramach albo muzyka ginie w tle, albo bardziej zwraca uwagę cisza, natomiast „The Man Who Became King” nieustannie raczy widza doskonałym tłem muzycznym, pracą kamery i aktorstwem, bez niepotrzebnych scen-zapychaczy. Ciekawostką może być fakt, iż to widowisko wyreżyserowała debiutująca w gatunku kobieta, PD Kim Hee Won („Money Flower”). Zapamiętam sobie jej nazwisko…
Zdobyte nagrody
2019 Korea Drama Awards:
- Excellence dla Lee Se Young
Ocena:
Fabuła – 9/10
Kwestie techniczne – 10/10
Aktorstwo – 10/10
Wartość rozrywki – 9/10
Średnia – 9,5/10
Świetna drama. Yeo Jin Goo oddalił kawał dobrej roboty.
PolubieniePolubienie