Znane też jako: Tale of Gumiho, Chasing the Nine-Tailed Fox, The Story of Gumiho, Gumiho, Gumihodyeon, 구미호뎐
Na podstawie: pomysł oryginalny
Gatunek: fantasy, romans
Ilość odcinków: 16 x 70 min.
Premiera: 2020
Obsada: Lee Dong Wook, Jo Bo Ah, Kim Bum, Kim Yong Ji, Hwang Hee, Kim Jung Nan, Ahn Gil Kang, Lee Tae Ri, Uhm Hyo Seob, Joo Seok Tae, Kim Soo Jin, Jung Yi Seo, Kim Kang Min
Gumiho, romanse i stawka większa niż życie
Koreańskie dramy fantasy przeszły długą drogę, odkąd tylko pojawiło się „Forbidden Love” (KBS 2004) i było wówczas uznane za coś „dziecinnego”. Obecnie wykrystalizował się już jasny obraz tego, jak wyglądają typowe produkcje tego typu i można je z grubsza podzielić na dramy historyczne/kostiumowe wykorzystujące folklor, epickie współczesne romanse wykorzystujące jakieś wybrane elementy nadprzyrodzone oraz łącząc obie te rzeczy, współcześnie rozgrywające się dramy oferujące „nowe” spojrzenie na stare podania o duchach i innych.
Co prawda ta „nowość” jest umowna. Może nie ma drugiej dokładnie takiej samej dramy jak „Tale of the Nine Tailed”, która łączyłaby urban legends z folklorem, jednakże przy bliższym przyjrzeniu się nie wynajduje ona niczego oryginalnego. Gumiho, które w oryginale jest lisem o dziewięciu ogonach przyjmującym postać kobiety, aby uwodzić mężczyzn i pożerać ich wątroby, ale w „męskiej” wersji? Check. Główny bohater będący kimś więcej niż tylko gumiho, prawdziwym strażnikiem lasu? Check. Główna bohaterka, która jest reinkarnacją pierwszej miłości głównego bohatera, tęskniącego za nią od kilkuset lat? Check. Lee Dong Wook w roli, w której wystarczy wystarczy tylko dobrze wyglądać…?
Aktor ten jest główną atrakcją „Tale of the Nine Tailed”, nie dzieląc się już blaskiem reflektorów z nikim, jak w „Goblin” (tvN 2016-2017), które pewnie w pierwszej kolejności przychodzi na myśl, kiedy myślimy o koreańskich dramach fantasy. Być może trzeba to będzie nazwać zaszufladkowaniem, kiedy kojarzy się przede wszystkim z postaciami nie z tego świata, ale mam w tym wypadku takie same odczucia jak przy Lee Seung Ki… Lee Dong Wook jest tak naprawdę bardzo przereklamowanym aktorem i istnieje wąska nisza ról, w której jego braki nie są aż tak rażące i wpada w nią właśnie Lee Yeon z „Tale of the Nine Tailed”. Ma zapędy narcystyczne, ale jest przez to zabawną postacią, więc dopóki Lee Dong Wook pozuje na kogoś cool albo staje się przy tym mimowolnie śmieszny, to ogląda się to bardzo dobrze. W przypadku bardziej dramatycznych scen jest różnie…
Wieloletnie nieporozumienia i tęsknoty w fantastycznym świecie
Główny bohater jest tytułowym gumiho, choć tak naprawdę żadne znane legendy nie ograniczają wyobraźni scenarzystki, która stworzyła po prostu idealnego koreańskiego superbohatera. Lee Yeon posiada najróżniejsze moce oraz umiejętności, które czynią go czymś więcej niż tylko kreaturę z ogonem. Jest swego rodzaju bóstwem, które w przeszłości opiekowało się lasem, a teraz w czasach współczesnych po prostu egzystuje sobie, pławiąc się w bogactwach oraz luksusach i czasem stawia do pionu niesforne zjawy i inne folkowe kreatury na polecenie Taluipy (Kim Jung Nan), strażniczki zaświatów. Mięknie jednak w obliczu miłości… Jego ukochana Ah Eum (Jo Bo Ah) zginęła przez niego, a jego młodszy brat Lee Rang (Kim Bum) jest nieugięty w swoim pragnieniu zemsty na nim z powodu starego nieporozumienia. Lee Yeon spotyka wreszcie po wielu stuleciach reinkarnację swojej pierwszej miłości, Nam Ji Ah (również Jo Bo Ah), która jest producentką programu telewizyjnego o niewytłumaczalnych zjawiskach. Podąża tropem Lee Yeona, którego widziała raz w dzieciństwie, aby odnaleźć swoich rodziców, którzy po prostu zniknęli po wypadku samochodowym.
Myślę, że pod tym względem można porównać „Tale of the Nine Tailed” do innej tegorocznej dramy tvNu, „Flower of Evil”… Oba tytuły nie wydawały mi się przed premierą niczym oryginalnym, tylko po prostu takim „zapychaczem” ramówki. W sensie, że nie są to największe tegoroczne blockbustery stacji, które pompowały najwięcej oczekiwań… Wyszło jednak na to, że stały się najpopularniejsze, a przynajmniej ich międzynarodowy fani są jednymi z najgłośniejszych w internetowej sferze. Utrudnia to ocenę „Tale of the Nine Tailed”, ale też samo moje oglądanie tej dramy było obciążone wieloma zewnętrznymi kwestiami – brakiem jakiejś szczególnej sympatii do kogokolwiek z obsady, narobieniem sobie mnóstwa uprzedzeń przed premierą i zerowymi oczekiwaniami. Z drugiej strony zewsząd atakowały mnie zapowiedzi wydarzeń kolejnych odcinków, więc sięgnęłam po tę dramę, bo niespodziewanie stała się popularna, koniec historii. Jednakże muszę przyznać jedno – nie nużyła mnie, a wręcz dobrze się przy niej bawiłam. „Tale of the Nine Tailed” podąża sprawdzoną formułą, chociaż minęło już dostatecznie dużo czasu od takich dram jak „Goblin”, aby móc odświeżyć ich elementy w nowej produkcji i nie zostać skreślonym jako ich podróbka.
Okno na świat ze znacznie większą głębią i potencjałem…
Kiedy dłużej pomyśleć nad scenariuszem, tym więcej widać niespójności czy chodzenia na skróty. Tak naprawdę o czym jest ta drama? Spotyka się troje bohaterów – nieśmiertelny Lee Yeon, ludzka Nam Ji Ah, która szybko przechodzi z postaci mającej jakiś charakter do damy w opałach oraz czarny charakter Lee Rang, który po prostu lubi uprzykrzać starszemu bratu życie, niczym Loki Thorowi, lecz wkrótce zwaśnieni bracia będą musieli stawić czoła większemu antagoniście, legendarnemu Imoogi (Lee Tae Ri), wężowej bestii, który pragnie długiego życia głównego bohatera. Motywacje postaci są najczęściej umowne i po prostu robią oni rzeczy, bo tego należałoby się po nich spodziewać.
Natomiast jeśli wziąć pod uwagę całą mitologię, robi ona wrażenie. Niezaprzeczalną zaletą jest tu kreacja fantastycznego świata, który właściwie starcza za fabułę… „Tale of the Nine Tailed” stanowi wrota do koreańskich legend i podań, które wciąż są dla zachodniego widza kompletnie egzotyczne, jeśli do tej pory mieliśmy do czynienia jedynie z pojedynczymi elementami wybieranymi w innych dramach lub filmach na motyw przewodni. Tutaj nie mogę powiedzieć, aby była to „tylko” drama o gumiho, „tylko” drama o duchach lub „tylko” drama wykorzystującego mitycznego potwora (przynajmniej w lepszy sposób niż „Night Watchman’s Journal”…). „Tale of the Nine Tailed” daje przedsmak bogatego świata koreańskiej mitologii i wierzeń w to, co jest po śmierci… chociaż kończy się tylko na rozbudzeniu apetytu. Drama sama w sobie nie ma oryginalnej intrygi ani żaden z aktorów z obsady nie daje spektakularnego występu. Co więcej, uwarunkowany przeznaczeniem romans Lee Yeona i Nam Ji Ah jest wpychany widzom na siłę za każdym razem, kiedy przedstawia się cały montaż romantycznych scen, a rozsądek podpowiada, że raczej powinni się wtedy zajmować innymi rzeczami związanymi z przetrwaniem. To chyba jakaś przypadłość 2020 roku, że tyle dram z „epickimi” parami wydaje się być po prostu wymuszonych…
Mimo wszystko uważam, że „Tale of the Nine Tailed” zasługuje we wszystkich swoich elementach na ocenę 7/10, bo po prostu każda wada jest wywarzona zaletą. Jak wspomniałam, fabuła nie jest oryginalna, ale okno na koreański świat fantasy z pewnością intryguje. Obsada nie zaimponowała mi aktorsko, ale przynajmniej bawiła przy wielu okazjach. Nawet jeśli nie jest się kompletnym fanem pary Lee Dong Wooka i Jo Bo Ah, wynagradza to melodramatyczny bromance Lee Dong Wooka i Kim Buma, który daje najbardziej „interesujący” występ od czasów… „Boys Over Flowers”. Mogłabym tak długo wymieniać, lecz konkluzja jest krótka – „Tale of the Nine Tailed” to niezła rozrywka na jeden raz.
Ocena:
Fabuła – 7/10
Kwestie techniczne – 7/10
Aktorstwo – 7/10
Wartość rozrywki – 7/10
Średnia – 7/10
A mnie się bardzo podobała gra Lee Dong Wooka. W scenie swojej śmierci też dał radę. Poza tym była chemia między głównymi bohaterami i dobrze się to oglądało.
PolubieniePolubienie
czy to jest mega spoiler? :O
PolubieniePolubienie