Już od siedmiu lat oglądam regularnie koreańskie competition shows. To całkiem uzależniające, chociaż często się zdarza, że kiedy mijają skutki pierwszej euforii i zaintrygowania nową „zabawką”, oglądam je do końca wyłącznie z lojalności. Zupełnie jak z dramami, co nie? Na tym podobieństwa się nie kończą, ponieważ „Street Woman Fighter” wręcz rozwija idealnie zaplanowaną fabułę przedstawiają triumf underdogs, a także dając swoim niezliczonym bohaterkom motyw odkupienia.
W najnowszym hitowym competition show Mnetu, który pewnie zrodzi kolejne sequele i spin-offy aż do zmęczenia materiału, osiem żeńskich dance crews stanęło do rywalizacji o tytuł tego najlepszego, wykonując po drodze tematyczne misje oraz biorąc udział w dance battles jeden na jednego. Jak zwykle jestem pod wrażeniem umiejętności Mnetu do wyłapywania wschodzących trendów i kapitalizowania na nich… W czasach, kiedy na fali są dance performance videos na YouTube, nie mówiąc już o krótkich video profesjonalnych studiów tanecznych pokazujących choreografię, oraz przez tą całą kulturę fancamów, która zaczęła dotykać nie tylko kpopowych idoli, ale również tancerzy asystujących im na scenie, „Street Woman Fighter” stawia w blasku reflektorów właśnie te kobiety, które stały u boku piosenkarzy. Choreografki, back-up dancers, wykładowczynie oraz tancerki biorące udział w undergroundowych dance battles.
Głównym celem było stworzenie fandomów dla tych kobiet, podobnie zresztą jak „Show Me The Money” zmieniło podejście do raperów. Hip-hop wciąż jest w modzie. „Pogarda” do kpopowych idoli łączy widzów będących najwyraźniej zmęczonych dramą dookoła kolejnych sezonów „Produce 101”. Możliwe wątki aż same się nasuwają przy ośmiu różnych stylistycznie dance crews prowadzonych przez osiem charyzmatycznych liderek. Czy young & gifted YGX prowadzone przez najmłodszą liderkę, dwudziestoczteroletnią Lee Jung, pokona swoim młodym duchem bardziej doświadczone ekipy?

Z drugiej strony, czy Prowdmon prowadzone przez najstarszą Monikę, nauczycielkę wielu innych tancerek w tym programie, nie da się zlekceważyć i wygryźć?

Czy HolyBang i CocaNButter, będące kiedyś jednym hip-hopowym crew Purplow, odetną się od przeszłości, na temat której krąży mnóstwo plotek, a ich liderki Honey J i Rihey zapracują na odrębne tożsamości artystyczne, nie będąc wiecznie do siebie porównywane?
Czy WANT stworzone na potrzeby tego programu przez Hyojin Choi zyska, czy może ucierpi ze swojego gimmicku, jakim było włączenie do crew Lee Chae Yeon z rozpadniętego girlsbandu IZ*ONE?

Czy Hook okaże się czymś więcej niż grupą przezywaną „Aiki and the Kids” z powodu swojej słynnej liderki i dotychczas kompletnie anonimowej reszty crew składających się z jej dużo młodszych uczennic? Czy podobnie WAYB wyjdzie z cienia Noze, której viralowy fancam przypiął jej etykietkę „ładnej tancerki u boku Kaia z EXO”?
I wreszcie, czy najgłośniejszym od samego początku LACHICA, a przede wszystkim jej liderce Gabee uda się poprzeć niesamowitą pewność siebie rzeczywistymi wynikami?

Widziałam już tę dramę kilkakrotnie. Nie wiem co w tym takiego jest, że „histeryczne” kobiety skaczące sobie do gardeł generują taką widownię – być może ma to coś wspólnego z tradycją makjangów, ekstremalnych oper mydlanych, na które Koreańczycy przeklinają, ale nie mogą się od nich oderwać? Jednakże „Street Woman Fighter” znacznie poprawia formułę „Unpretty Rapstar”, bo przede wszystkim pokazuje uczestniczki, które mają prawo być pewne siebie – rzeczywiście są utalentowane, a nie tylko o tym krzyczą. Potencjalne zażenowanie wpadkami szybko idzie w niepamięć, kiedy triumfuje duch sportowy, a walczące ze sobą jeden na jednego tancerki rzucają się na koniec w objęcia.
Tendencje się zmieniły na przestrzeni lat. Bycie samemu na szczycie podium już nie jest takie fajne i zupełnie jak w tych wszystkich koreańskich komediach romantycznych, w którym główna para zaczyna swoją relację od poirytowania i kłócenia się ze sobą, aby potem zakochać się w sobie nie wiadomo w którym momencie, tak nikt nie pamięta po krótkim czasie, kto wygrał jakie show, bo niezależnie od tego popularność zyskują te najbardziej wzruszające występy. Widać to po zmianie kierunku „Show Me The Money”, które w pierwszych czterech sezonach było bezwzględną rywalizacją, a w sześciu kolejnych to wzruszające obrazki ludzi „z pasją” i nieoczekiwanych przyjaźni. Widać to również w „Street Woman Fighter”, które całkowicie zmieniło obraz kobiecych rywalizacji po festiwalu cringe’u, jakim było „Unpretty Rapstar”.
Pewnie trendy się zmienią wraz z następnym hitowym show, lecz na razie ten program wciąż jest na ustach wszystkich, a liderki ośmiu crew (okazjonalnie wraz z innymi uczestniczkami) występują gościnnie w dosłownie każdym popularnym variety show w Korei. Należy przy tym zwrócić uwagę właśnie na ten fakt, iż pomimo eliminacji w drodze do finału, mniej lub bardziej udanych występów itd., to nie wyłącznie zwycięska ekipa, ale wszystkie crew pojawiają się w tandemach oraz zyskują kontrakty reklamowe. Mają zdecydowanie więcej mainstreamowego potencjału niż raperzy z „Show Me The Money”.
Zresztą, co tak naprawdę dało „Street Woman Fighter”? Nowe źródło dochodów dla back-up dancerów, kiedy w czasach pandemii mają zdecydowanie mniej występów i eventów? Nowych idoli dla widzów, którzy mogą się poczuć tacy „hipsterscy”, że nie bawią się w kpopy? Doszłam do wniosku po pewnym czasie, że poza rozrywką z oglądania imponujących występów tanecznych (a jestem totalnym laikiem bez krzty talentu w tej dziedzinie), chyba tak naprawdę najbardziej fascynowało mnie przełamanie standardów piękna… Kobiety ze „Street Woman Fighter” są w różnym wieku, mają różne budowy ciała, różne odcienie skóry, tatuaże (które niestety muszą być zakrywane w koreańskiej telewizji). Często się seksualizowane, ale z własnego wyboru, they own it. Ogólnie nie przystają do ujednoliconych wizerunków kpopowych idolek i aktorek z koreańskich dram. Są pewne swojego talentu, więc nie udają skromności. Mówią w wywiadach z dużo większą swobodą niż celebryci pilnowani przez swoich menadżerów. Podsumowując, to taki szczyt girl crush concept, który raz na jakiś czas cieszy się popularnością w kpopie, ale jednocześnie też lifestyle.