Juwenalia i wieczne poszukiwania legendarnego soju

W Korei trwają właśnie juwenalia. Zaczęły się w zeszłym tygodniu, ale kompletnie nie miałabym o nich żadnego pojęcia, bo ze wszystkich uczelni chyba tylko HUFS musi być beznadziejny i nie planować niczego specjalnego z tej okazji poza jakimiś „spotkaniami międzynarodowej przyjaźni”, które mają taką frekwencję, co lokalny festiwal na blokowisku. Tak więc po raz kolejny się okazało, że najlepsze przeżycia są przypadkowe…

W piątek miałam egzaminy, więc wychodząc ze szkoły trochę wcześniej niż zwykle, zjadłam obiad z osobami, z którymi do tej pory nigdy tego nie zrobiłam. Tak się zaczyna cała parada cudownych zbiegów okoliczności. Jedna z nas obczaiła na Facebooku przez fanpage’a programu „Show Me The Money”, że trwają właśnie juwenalia, więc może wybrałyśmy się na coś? Każdego dnia na kilku uczelniach równocześnie są występy koreańskich gwiazd, a jako że hip-hop cieszy się ostatnio OGROMNĄ popularnością w Korei, tegoroczny line-up składa się w głównej mierze z raperów. Mi to oczywiście nie przeszkadza…

Biorąc pod uwagę również to, gdzie te uczelnie się tak właściwie znajdują, nakłoniłam znajome do pójścia na Seoul National University of Science and Technology, w skrócie Seoul Tech lub 과기대. Trzy przesiadki metrem, ale po jednej, dwóch stacjach, więc zdecydowałyśmy się pójść na pieszo. Droga była relatywnie łatwa – wzdłuż rzeki i w prawo na Gongneung-dong. Jakiś godzinny spacer… Tyle że to już były takie obrzeża Seulu, że trzy białe dziewczyny (w tym dwie blond) to była niemała sensacja, a ja się zastanawiałam czy mówią tam w saturi.

Gwiazdami wieczoru miała być cała ekipa Just Music sans Swings, który jest w wojsku, dlatego tak bardzo chciałam tam pójść. Ich koncert od dawna był na mojej liście życzeń, a to była jedyna okazja, żebym mogła zobaczyć ich ZA DARMO… Żyć, nie umierać! Obczaić mapę i w drogę!

Myślałam też, że może w tak odległej okolicy uda nam się kupić wreszcie to legendarne owocowe soju, ale niestety… Najgorsze jest to, że jeśli mogę sobie darować chipsy o smaku czekoladowych krewetek lub ohydne Honey Butter Chips, tak teraz przyszła moda na to soju i Koreańczycy wykupują je jak szaleni. Po prostu nigdzie tego nie ma! Normalnie nie przejmowałabym się jakimś trendem, ale kiedy widzę w E-Marcie ludzi wychodzących z kartonami soju, a ja wchodząc tam, widzę, że właśnie wszystko zostało wykupione, dostaję szału. Po prostu cały czas widzę na campusie ludzi z tym soju, a że sama nie potrafię tego dorwać, jeszcze bardziej upieram się, żeby je spróbować.

Tak czy siak skończyło się na tym, że kupiłyśmy sobie w spożywczaku po butelce taniego makgeolli i poszłyśmy na campus Seoul Tech. Spodziewałam się jakiś festyniarskich zabaw, ale zostałam przyjemnie zaskoczona tym, że przygotowania studentów do ich festiwalu (tutejsze juwenalia to po prostu „studencki festiwal” – 대학축제) polegało na rozłożeniu niezliczonych pojangmacha, w których sami obsługiwali. Dlatego z jednej strony było nam trochę głupio wyciągać własny alkohol, ale potem było wszystko jedno, jak zamówiłyśmy jedną butelkę soju dla zasady. Liczyło się to, że znalazłyśmy miejsce w namiocie najbliżej sceny:

DSC_0078

Dotarłyśmy na miejsce gdzieś o zmierzchu, więc załapałyśmy się przed gwiazdami wieczoru na występy studentów – jakiś band, jacyś wannabe raperzy oraz covery taneczne. Śmiać mi się chciało, kiedy usłyszałam Anacondę… Przesiedziałyśmy to wszystko, więc kiedy zobaczyłam pierwszego na scenie – Nochanga – zerwałam się z miejsca i musiałam przebijać się przez tłum pod scenę.

Myślałam, że łatwo pójdzie, ale po pierwsze nie udało mi się wbić bliżej niż na kilka metrów, a poza tym przyszło jakoś dużo wysokich Koreańczyków, dammit. Zdjęcia wychodziły mi fatalnie, więc zostało kręcenie fancamów, ale mogąc to robić tylko na całkowicie wyprostowanej w górze ręce, szybko się męczyłam i stwierdziłam, że nakręcę tylko próbki, które będę mogła wrzucić na bloga:

Wiecie, samotny Nochang na scenie robi dziwne wrażenie… Nie jest przecież najlepszym raperem, a ja się już przyzwyczaiłam do jego refrenów u innych, więc nagle repertuar z jego mixtape’ów był zaledwie czymś, co kojarzyłam, ale nie znałam dobrze.

Generalnie każdy z Just Music wychodził po kolei na swój solowy set, aby koncert zakończył się ich wspólnym występem. Rapujący po Nochangu Giriboy był oczywiście całkowitą zmianą klimatu, chociaż szczerze mówiąc, niewiele z niego pamiętam. Ogólnie niewiele pamiętam z tego koncertu, ale później napiszę dlaczego. Można się było spodziewać najnowszych piosenek lub starych klasyków, a tu nic – skojarzyłam Skit z „Sensual Album”. Piosenkę, którą nakręciłam, musiałam wygooglować, bo jakoś ten duet z NS Yoonji przeszedł mi koło nosa.

Trzeci z kolei był Black Nut, który wzbudził niemałą reakcję u fanboyów. Coś czuję, że będzie gwiazdą tego „Show Me The Money 4″… Albo przynajmniej największym szaleńcem, bo zdecydowanie najbardziej skakał po scenie. Z jego piosenek poznałam tylko dwie – hitowe 100 i Beenzino – ale tak naprawdę nigdy nie przesłuchałam żadnego jego mixtape’a.

Po Black Nucie wyszedł C Jamm, to oczywiste, że Vasco trzymano na koniec jako największą gwiazdę, ale w tym momencie trzeba było pójść na jakiś kompromis… Do tej pory oglądałam koncert z jedną koleżanką, kiedy druga stwierdziła, że ona posiedzi, bo nikogo nie zna. Nie mogłyśmy jej tak zostawić samej przez cały czas, więc akurat podarowałyśmy sobie C Jamma i postanowiłyśmy wrócić na Vasco. Też trochę wysiedziałam później sama, więc przekonałam się, jak bardzo musiała się czuć awkward w otoczeniu przyglądających się tobie wstawionych Koreanczyków. Przecież nawet kelnerzy bali się do nas podejść – widziałam jak dwie dziewczyny kłóciły się to, która ma nas obsłużyć i jak, bo obie nie umiały angielskiego, a potem ich wielką ulgę, kiedy Klaudia odezwała się po koreańsku…

Tak więc z występu C Jamma nie kojarzę nic, bo siedziałam tyłem do sceny. Skojarzyłam tylko Shit z „Show Me The Money”, bo nagle któraś zauważyła, że on tak właściwie tylko przeklina… Powrót na występ Vasco był naturalnie jeszcze trudniejszy niż pierwsze wbicie się w tłum, ale udało się.

Nie pamiętam tylko dokładnie czy to było podczas jego rapu, czy może w trakcie Black Nuta, ale w którymś momencie spostrzegłam zszokowana, że tłum po mojej lewej jest jakiś wyjątkowo ruchliwy. NIE WIERZĘ, POGO W KOREI?! Okazało się jednak, że to nie było żadne pogo, ALE PO PROSTU NOCHANG POSTANOWIŁ PRZESPACEROWAĆ SIĘ PRZEZ TŁUM, POWODUJĄC HISTERIĘ. Pociągnęłam go za koszulkę, ale nic więcej. Patrzył się cały czas pod nogi, a ja w końcu nie mogłam stanąć przed nim frontalnie i zablokować mu drogę, żeby zauważył białą, a szkoda, kurcze… Liczyłam na coś!

Przy wspólnych występach nakręciłam prawie całe pięciominutowe Don z udziałem wszystkich (bo w wersji oryg. to Vasco + Dok2 & The Quiett), ale tego fancama żałuję najbardziej. Dźwięk się całkowicie zepsuł, więc nakręciłam tylko fragment Rain Showers dla zasady. Nie miałam zamiaru więcej oglądać koncertu przez swój telefon…

Ogólnie chyba nie muszę podkreślać, że mi się podobało. Oczywiście jarałabym się bardziej, gdybym miała ich wszystkich na wyciągnięcie ręki, ale i tak nie było źle, jak na outdoorowy koncert i to jeszcze ZA DARMO. A nie wszystkie są takie… Z rozpędu zaczęłam już szukać, na co można iść w tym tygodniu, ale zdaje się, że na niektórych uczelniach są sprzedawane bilety na ich festiwale, więc przykro mi. Poza tym line-upy są wymieszane, przez co bardziej się waham, kiedy widzę zarówno tych, których chciałabym bardzo zobaczyć, jak i jakieś girlsbandy/balladzistów. Mam nadzieję dostać się na Hongdae – tam będą w piątek Loco, Gray, Elo, Jay Park i MFBTY.

Mam również nadzieję siedzieć w kolejnym pojangmacha! Nawet sobie nie wyobrażacie, ale tyle się naoglądałam w dramach tych namiotów z alkoholem, które stoją na ulicy, ale w rzeczywistości nigdzie ich nie ma… Widziałam jakieś na Yeouido, powiedziano mi, że są też na Cheongnyangni, dwa przystanki ode mnie. Tak czy siak siedzenie w filmowym, małym pojangmacha wciąż pozostaje na liście życzeń.

Miałam za to tamtego dnia inne filmowe doświadczenie… To taka bonusowa historia. Występ Just Music skończył się gdzieś o 22 bodajże, nie pamiętam dokładnie, więc wróciwszy na HUFS, kontynuowałam imprezę. Gdzieś koło pierwszej dostałam randomowy telefon od kolegi z grupy/klasy, który po pijaku zaczął się żalić, dlaczego mnie nie ma, skoro zawsze jestem chętna do każdego wyjścia. Dołączyłam więc do mojej rzekomej „grupy” (w rzeczywistości dwie osoby + ich znajomi), ale nie mieliśmy pojęcia, gdzie chcemy iść, więc skończyło się w domu Chinki. TO BYŁ ROOFTOP ROOM NICZYM Z DRAMY! Leżeć na stole pod gwiazdami to genialne uczucie, chcę powtórkę.

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.